Co się dzieje z życiem człowieka, kiedy w następstwie traumatycznego zdarzenia jego układ nerwowy blokuje się i staje się niesprawny? Przeczytaj, jak wygląda terapia traumy.

Prześledźmy historię pewnego pana. Nazwijmy go Janem. Poznałam go w związku z pracą, która nie dotyczyła jego terapii, ale moich prywatnych spraw. Kiedy go spotkałam, okazało się, że utyka. Miał usztywnioną prawą nogę od biodra do stopy. Chodził, pociągając nogę za sobą. Opowiedziałam mu, czym się zajmuję, i zaproponowałam pomoc. On jednak wymienił mi po kolei różne medyczne i rehabilitacyjne zabiegi, którym poddał się w ciągu ostatnich kilku lat w różnych ośrodkach w Polsce. Zrezygnowanym tonem podziękował, mówiąc, że nie wierzy, że coś tak prostego, niewymagającego żadnych lekarstw, sprzętów, sal, operacji i fachowej wiedzy medycznej, a jedynie rozmowy, w jakiejkolwiek by ona była częstotliwości, nie ma szans przynieść mu ulgi.

To, co robił na moje zlecenie, przeciągało się, a jako że jest świetnym fachowcem, dochodziły nowe zadania. W związku z tym, nasza znajomość trwała, on kulał, a mnie serce krwawiło. Ponieważ widziałam, że rozwiązanie jest takie proste i dostępne na wyciągnięcie ręki.

Czarny czwartek

Aż pewnego dnia, podczas gdy ustalaliśmy zakres pracy, w kawiarni, na końcu miasta, wydarzyło się coś niesamowitego.

– A wiesz, że było coś takiego jak Czarny Czwartek? – zagadnął.

– Kiedyś w Warszawie nazwali tak jeden dzień.

– Nie, nie kojarzę nic takiego.

– To był pechowy dzień. Najpierw zderzyły się tramwaje, a potem pociągi. Jednego dnia. Wiele osób zostało rannych i wiele zginęło. Umarli – zakończył z westchnieniem. A ja poczułam, jak po moim ciele przechodzą ciarki. Niechybny znak, że człowiek, z którym rozmawiam, dotyka uwierającej go drzazgi. I już wiedziałam, że to jest ten właściwy moment, kiedy wszechświat pokazuje nam drogę do wyjścia z problemu. Dlatego, żeby nie spłoszyć Jana, kontynuowałam w formie pogawędki.

– To bardzo ciekawe, że o tym wspominasz. Kiedy to było?

– Trzeciego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. Pamiętasz to? – zapytał.

– Nawet o tym nie słyszałam. Mieszkałam wtedy daleko od Warszawy. Chodziłam do szkoły. Z pewnością miałam co innego w głowie niż oglądanie wiadomości w telewizji. Pewnie siedzieliśmy na ławce pod blokiem. Ale cieszę się, że mi o tym mówisz. Gdzie wtedy byłeś?

– Akurat w tym pociągu, który został uderzony od tyłu. – Mówiąc to, westchnął głęboko.

– O! To brzmi jak wielka historia. Zechcesz mi ją opowiedzieć? Zaczął relacjonować straszny wypadek.

Relacja Jana Cz. I

– Wsiadłem na Powiślu. Właściwie wskoczyłem do wagonu, gdy pociąg już miał odjechać. Wpadłem na stację od końca peronu. Ledwie zdążyłem dobiec do drzwi pociągu, ale się udało. Z ulgą opadłem na siedzenie. Miałem ze sobą „Super Express”. Chciałem poczytać gazetę, ale usłyszałem głos „Idź do przodu pociągu”. Rozejrzałem się, ale nie było wokół żadnego człowieka, dlatego zabrałem się ponownie do otwierania gazety. I wtedy usłyszałem jeszcze głośniej i wyraźniej „Idź do przodu pociągu”. Rozejrzałem się. Nie było nikogo, ale wstałem i przesiadłem się dwa rzędy do przodu. I kiedy wziąłem gazetę, głos jeszcze mocniej rozkazał „Idź do przodu pociągu”. Wstałem po raz kolejny i przesiadłem się do pierwszego rzędu w tym ostatnim wagonie. Usiadłem wygodnie. Głos przestał mówić. Rozłożyłem gazetę i zacząłem czytać.

Pociąg stanął na Śródmieściu, potem na Ochocie, potem na Dworcu Zachodnim. Zrobił się tłok. Wsiadło mnóstwo ludzi. Wszyscy mieli torby z zakupami. Poupychali je na półki i wstawili pod nogi. Zamieszanie uspokoiło się wkrótce. Wszyscy usiedli, pociąg ruszył. Ale po kilku minutach zatrzymał się pod czerwonym semaforem. Tak myślę, bo to było już za stacją, a naprzeciwko znajdował się budynek obsługi serwisowej kolei czy coś takiego, bo stały tam, na dodatkowym torze, drezyny.

Dysocjacja

Słuchałam z uwagą jego chłodnej, beznamiętnej relacji. Brak emocjonalnego zaangażowania wywoływał nieprzyjemne dreszcze w moim ciele. Znam pojęcie dysocjacji, kiedy człowiek czuje się oddzielony od swojego ciała i zachowuje się, jakby nic, co dzieje się na zewnątrz, w żaden sposób jego nie dotyczyło. Jakby gdzieś utknął, a dusza oddzieliła się od ciała i zostawiła tylko pustą skorupę chodzącą po ziemi. Widziałam setki osób wściekłych bez poważnej przyczyny, dzieci histeryzujące, chociaż nic się nie wydarzyło, osoby w różnym wieku, które wpadły w depresję, ale taki kamienny niby-spokój stanowił dla mnie nowość. Zastanawiałam się, jak można przebić się przez ten mur.

Z tych rozważań wybiły mnie niewielkie ruchy, które Jan wykonywał rękami. Wyglądało to tak, jakby chciał się objąć własnymi ramionami. Poprosiłam go, żeby na chwilę przerwał opowiadanie, ponieważ zaciekawił mnie gest, który wykonywał. Podsunęłam mu myśl, aby zaobserwował doznania w ciele, kiedy ten sam ruch będzie wykonywał powoli, świadomie, koncentrując na nim całą swoją uwagę. Takie zogniskowanie orientacji w zwolnionym ruchu umożliwia zauważenie doznań w swoim ciele. Mężczyzna z początku powiedział, że jest zdezorientowany, bo nie wie, jak ma zrobić to, o co go proszę, ale w trakcie wykonywania gestu nagle się rozpromienił.

Terapia traumy a obserwowanie ciała

– Czuję, że opieram się o coś. Moje plecy mają wyraźne podparcie.

– Spowolnij ten ruch, kiedy zbliżasz plecy do oparcia. Oprzyj się wygodnie. Widzę, że kiedy to robisz, twoje stopy pewniej stają na podłodze. Jakie to uczucie, kiedy masz oparcie za plecami i podparcie pod stopami?

– Czuję się dobrze – odpowiedział, biorąc bardzo głęboki oddech.– Czuję, jakby to oparcie mnie obejmowało. – Uniósł dłonie, położył je na ramionach skrzyżowane na piersi. Wyglądał, jakby sam siebie wspierał.

– Odetchnąłeś głęboko i się uśmiechasz. Opowiesz mi, co się dzieje?

– Czuję się bardzo bezpiecznie. Naprawdę bardzo bezpiecznie.– Nieoczekiwanie oczami wyobraźni zobaczył swoją babcię. – Babcia często przytulała mnie, obejmując w ten sposób, kiedy byłem mały. – Przerwał ten proces i wrócił do opowiadania. Znów skamieniał.

– Kiedy pociąg się zatrzymał, wciąż czytałem gazetę. Ale postój się przedłużał, więc zacząłem się zastanawiać, co się dzieje. Pociąg stał. W wagonie panował gwar. Nie było telefonów komórkowych, ludzie rozmawiali ze sobą. Chciałem wyjrzeć przez okno i się rozejrzeć. Wyciągnąłem lewą rękę, żeby sięgnąć do uchwytu, a siedziałem przy oknie lewym bokiem, tak jak teraz siedzę przy tej ścianie – powiedział, pokazując na zabytkowy ceglany mur koło siebie. – Zacząłem podnosić się, żeby stanąć przed oknem i wysunąć przez nie głowę, wtedy nastąpiło coś strasznego. Okropny huk i zgrzyt.

Pozytywne wspomnienia a proces uwalniania blokad

Patrzyłam na niego i myślałam, że on tego nie udźwignie albo ja nie dam rady. Poprosiłam, aby znowu wrócił do powolnego ruchu obejmowania się ramionami. Ponownie rozpromienił się i lekko odprężył. Zaczął wspominać, jak jako kilkulatek chodził z babcią do ogródka jordanowskiego, gdzie jego ulubioną zabawą było zeskakiwanie z huśtawki. Za każdym razem babcia podchodziła do niego i śmiejąc się, obejmowała go i chwaliła, że tak pięknie zeskoczył i wylądował na piasku. Od obrazu z dzieciństwa szybko przeszedł do wspomnienia feralnego czwartku, gdy miał udany dzień w pracy i z jaką radością biegł, żeby zdążyć do pociągu i jak najszybciej opowiedzieć żonie o czekającym go awansie.

Ucieszyłam się, słysząc, że przywołuje z pamięci zdarzenia i obrazy sprzed traumatyzującego momentu. Kiedy człowiek umie powrócić do pozytywnych odczuć z chwil wokół traumy, to znak, że poszerza się dostępność do pamięci i pojawia się gotowość do rozpoczęcia procesu uwalniania blokad. Jan sprawiał wrażenie rozradowanego. Poklepywał się po ramionach i udach, jakby właśnie odkrył, że posiada ciało i kończyny, którymi umie poruszać. Teraz widział, że może się cieszyć, mając jednocześnie kontakt z odczuciami przerażenia i bezradności. Mógł bezpiecznie, jakby z boku, obserwować trudne przeżycia i mieć świadomość fizycznych doznań w ciele.

Relacja Jana cz. II.

– Ten huk i siła uderzenia spowodowały, że upadłem; myślałem, że na siedzenie, ale to chyba nie było siedzenie. Chciałem stanąć na podłodze, ale okazało się, że stanąłem na oknie. Musiało być całe popękane, bo w tej samej sekundzie poczułem, jak coś pod stopami pęka i wpadam w dół. Ale poczułem coś stałego pod nogami. Spadłem na kamyki rozsypane wzdłuż torów. Poruszyłem rękami – były OK, poruszyłem nogami – też były OK. Jestem inżynierem elektrykiem ze starej szkoły, więc byliśmy uczeni pierwszej pomocy i miałem na studiach przygotowanie wojskowe i tam też były zajęcia z pierwszej pomocy, więc nie myślałem o ucieczce, tylko o tym, że trzeba pomóc ludziom.

Stanąłem, wyprostowałem się i zbliżyłem się do dziury, która była nade mną. Zacząłem się orientować w sytuacji. Wagon był przechylony. Opierał się o betonowy słup sieci trakcyjnej i tylko dlatego nie przekoziołkował z nasypu kolejowego. Wsunąłem głowę, patrząc na to, co kiedyś było ścianą z oknami, a teraz podłogą. Bo podłogi w ogóle nie było. Nie wiem, gdzie się podziała. Nie wiem. No i kiedy tam spojrzałem, pierwsze, co zobaczyłem, to była leżąca kobieta. W ręku trzymała siatkę z zakupami, chleb leżał obok, wyleciał jej z tej siatki. Na głowie widać było rozcięcie i kałużę krwi. Patrzyłem na nią. Nie mogłem oderwać wzroku. Nie ruszała się. Ludzie krzyczeli.

Odzyskanie kontaktu z ciałem

Jan opowiadał powoli i obserwował, co dzieje się w jego ciele. Teraz miał ze sobą pełen kontakt. Przestał się bać. Siedział oparty w fotelu, stopy opierał o podłogę. Byłam już pewna, że bezpiecznie będzie wrócić do szokującego momentu. Poprosiłam, żeby zaobserwował, co dzieje się w jego ciele.

– Wydaje mi się, że z brzucha rozchodzi się jakieś ciepło. Czuję, że chciałbym być kotem, który najpierw wierci się trochę, szukając pozycji i miejsca do zeskoku z szafy, a potem daje zgrabnego susa i miękko, z gracją ląduje na czterech łapach. Ta myśl go jednak zmroziła. Poczuł zablokowanie. W tej samej chwili z jednej strony chciał skoczyć, a z drugiej – jego mózg połączył skok z byciem uwięzionym w pułapce pod wagonem. Jego racjonalna część mózgu mówiła, że powinien pomagać rannym, a instynktownie działający mózg kazał uciekać z ciasnej przestrzeni pod wagonem, żeby za wszelką cenę chronić życie.

Drżenie mięśni spiętych przez lata

– Zauważyłam, że drżysz, szczególnie twoja prawa strona stała się bardzo aktywna – powiedziałam, żeby samotnie nie utknął na powrót w traumie. – Czy mógłbyś teraz skupić się na drżeniu? Nie obawiaj się go. W ten sposób uwalnia się zahamowana energia nie dokończonego ruchu. Przejście przez to drżenie pozwoli na rozluźnienie spiętych od kilkudziesięciu lat mięśni, które nie miały okazji wykonać sekwencji mogącej przygotować cię na uderzenie, huk i wszystko, co nastąpiło potem. Pozwól twojemu ciału wykonać to, co chce. Niech teraz ciało cię prowadzi.

Mężczyzna siedział w fotelu i drżał. Po kilku minutach zauważyłam pot na jego czole, znak od autonomicznego układu nerwowego, że jakaś blokada energii zaczyna się uwalniać.

– Co się ze mną dzieje? Boję się tego. Nie mam nad tym kontroli. Co mam robić? – pytał przestraszonym głosem. – Pomóż mi, proszę.

– Jestem przy tobie. Pilnuję twojego bezpieczeństwa. Nie bój się. Odpuść kontrolę. Jesteśmy już bardzo blisko rozwiązania. Skup się jeszcze przez chwilę na wnętrzu swojego organizmu. Zamknij oczy i pomyśl, co mówi do ciebie twoje ciało. Po chwili jego lewa ręka zaczęła przesuwać się do góry, wzdłuż ściany, w takim samym geście, jak pokazywał wcześniej, kiedy opowiadał, jak sięgał do okna, żeby sprawdzić, co się dzieje na torach. Ręka pociągała całe ciało. Trząsł się coraz bardziej.

– Jestem tu. Wszystko, co się dzieje, jest w porządku – uspokajałamgo cichutko. – Dokończ bardzo powoli ten ruch, który chce zrobić twoje ciało. Idź za nim.

– Nie wiem, co się dzieje. Przepływają przeze mnie fale zimna i gorąca na przemian. Wyciągał rękę coraz wyżej. Już nie siedział, całe ciało podnosiło się w lekkim półobrocie w stronę ściany. Stanął wyprostowany z obiema dłońmi opartymi tak, jakby wyglądał przez okno pociągu. Pobladł gwałtownie. – Boję się – powiedział.

Dokończyć ruch

– Jesteś naprawdę blisko, pozostań z tym, co się dzieje. Jestem tu dla twojego bezpieczeństwa. Jan zaczął przykucać, najpierw leciutko, ledwie niezauważalnie uginał nogi w kolanach. Jakby sprawdzał elastyczność swoich ścięgien i siłę mięśni. Widziałam, że kiedy opadał w dół, lekko chował głowę w ramionach. Jakby przerażał go ten ruch. Jednak kontynuował. Przykucał powoli, ale coraz bardziej zginał kolana. Zaczął się trząść. Po chwili opadł na fotel, ukrył twarz w dłoniach i zaczął szlochać.

– To jest w porządku. Wszystko, co teraz się dzieje, jest w porządku – wyjaśniłam. Po kilku minutach opuścił dłonie.

– Nie wiem, co się właśnie stało. Czuję gorąco i jakby mrowienie w całym ciele, szczególnie w lewej ręce i prawej nodze, jakbyna skos przechodzi to przeze mnie. Bardzo dziwne uczucie. Trochę jakbym był podłączony do jakiegoś źródła prądu.

– Jakie jest to uczucie? Widzę uśmiech na twojej twarzy.

– Bardzo dziwne uczucie. Przyjemne. Ciekawe. Zaczęło się, kiedy kucałem, tu przy ścianie, bo wyobrażałem sobie, że zeskakuję z huśtawki i ląduję bezpiecznie na piasku, a babcia za każdym razem przytula mnie mocno i chwali mój wyczyn. – Uśmiechał się szeroko i zaczął zdejmować marynarkę. Moim oczom ukazała się przemoczona do suchej nitki koszula. Jedna wielka mokra plama. Tylko kieszonka została w odcieniu suchego materiału. – Pokazuję ci cud. Widzisz moją koszulę? Widzisz, jaka jest mokra? Nie widzisz tego na tym materiale, ale marynarka i spodnie też są mokrusieńkie. Wciąż czuję, jak pot ciurkiem spływa mi po plecach. Nie pamiętam, abym spocił się kiedykolwiek w ciągu ostatnich trzydziestu lat.

30 lat zamrożenia

Po trzydziestu latach zamrożenia Jan dowiedział się, że kiedy życiu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, cały organizm mobilizuje maksymalną ilość energii, aby przetrwać. Wypadek, który stał się jego udziałem, był tak nagły, że mózg nie był w stanie nawet oszacować okoliczności i podjąć decyzji co do sposobu zareagowania. Nie było czasu na ucieczkę. Nie było z czym walczyć. W obliczu koszmaru jedynym wyjściem okazało się zamarznięcie. W takim stanie mięśnie człowieka gwałtownie sztywnieją, a potem w odruchu bezradności całkowicie wiotczeją. Jeżeli nie otrząśniesz się z tego stanu, wpadasz w otchłań bezradności. Zamarzasz. Stajesz się jak góra lodowa, którą umieszczono na wulkanie i nakazano wszelkim dostępnym we wszechświecie siłom utrzymanie lodowej czapy na wrzącym wnętrzu.

Gdy człowiek dociera do źródła traumy i uwalnia zgromadzoną w niej energię, pozwala na rozpuszczenie lodowej pokrywy, a wulkan przestaje groźnie pomrukiwać. Nie jest już potrzebne wydatkowanie energii na podtrzymywanie wrzenia wulkanu, które daje wrażenie, że jeszcze żyjesz. I nie ma dłużej potrzeby utrzymywania wielkiej zmarzliny. W jednej sekundzie uwalnia się gorąco, którego już się nie boimy, bo wiemy, czym jest, i rozpuszcza pokrywę lodową, która już nie musi nas chronić przed wybuchem. Proces ten zachodzi jednocześnie w układzie nerwowym, ciele fizycznym i duszy czy ciele energetycznym. Obejmuje wszystkie poziomy, ale najłatwiej i natychmiast zobaczymy go na poziomie fizycznym. Człowiek czuje ogromną falę gorąca i zaczynają z niego spływać kaskady potu.

Walka albo ucieczka

Kiedy zbliża się niebezpieczeństwo, instynkt podpowiada wybór konkretnej postawy obronnej. System nerwowy, mięśnie, układ oddechowy i trawienny, układ krążenia i wszystkie zmysły przygotowują się do podjęcia walki albo ucieczki. Kiedy żadna z tych opcji nie wchodzi w grę, wyjściem jest zamarznięcie. Te trzy sposoby są w świecie zwierzęcym równoważne. Zwierzęta nie mają rozwiniętej kory mózgowej tak jak ludzie, więc nie mają problemów z wyjściem z żadnego z tych stanów, gdy zagrożenie mija. Kiedy człowiek znajduje się w sytuacji zagrażającej życiu, dochodzi do maksymalnego pobudzenia układu nerwowego, co umożliwia podjęcie w ułamku sekundy decyzji o sposobie, w jaki przeżyjemy tę opresję. Najprostsze są walka albo ucieczka. Akt jest dokonany. Wygraliśmy lub przegraliśmy, uciekliśmy albo nie byliśmy wystarczająco szybcy, ale sprawa się zakończyła. Naładowany układ nerwowy mógł się rozładować w fizycznym działaniu.

Albo zamrożenie

Jednak we współczesnym świecie pełnym pośpiechu, nowoczesnej techniki i odczłowieczenia medycyny coraz częściej dochodzi do nagłych wypadków albo mechanicznie wykonywanych procedur. Wtedy jedynym wyjściem jest zamarznąć. Organizm nie ma czasu opracować strategii ratującej życie albo musi poddawać się społecznie akceptowanym obyczajom. W ułamku sekundy pojawia się śmiertelne zagrożenie, energia mobilizuje się maksymalnie. Szok zwalniana chwilę funkcje życiowe. Zanim zorientujesz się, że żyjesz, przez chwilę nie wiesz, co się z tobą dzieje.

Jeśli uległeś wypadkowi, zobaczyłeś coś przerażającego, ktoś lub coś cię przestraszyło, przywiązali cię do łóżka zabiegowego, unieruchomili cię fizycznie za pomocą eteru czy znieczulenia, to twoja gadzia część mózgu chce cię ratować walką albo ucieczką. Jeśli nie jest to możliwe, energia zgromadzona na wykonanie tego działania zostanie zamrożona i uwięziona w mięśniach. Gotowa w każdej chwili na walkę lub ucieczkę. Przygotowana do skoku i ataku albo uniku. Stan alarmu płynący z mięśni jest wówczas nieustannie przesyłany do mózgu. Te zaś impulsy nerwowe sygnalizują obecność ciągłego zagrożenia życia.

Gdy w życiu wciąż ogarnia Cię niepokój i lęk

Jeżeli mózg bezustannie odbiera z mięśni i wnętrza ciała sygnały o istniejącym niebezpieczeństwie, zaczynamy się bać. Kiedy się boimy, system nerwowy stara się zlokalizować i ocenić źródło zagrożenia, żeby móc wybrać najlepszy sposób na poradzenie sobie z nim. W tym wypadku przyczyny niepokoju jednak nie udaje się znaleźć. Impulsy wciąż dochodzą do mózgu, alarmują cały system obronny, ale wroga nie ma. Układ nerwowy jest pobudzony non stop i wciąż szuka przyczyny niepokoju.

Jeżeli podjęcie działania nie jest możliwe, bo realne zagrożenie nie istnieje, wtedy ciągły alarm doprowadzi do paraliżu lękowego, poczucia bezradności i niczym nieuzasadnionej wściekłości. Ponieważ nie można znaleźć źródła niebezpieczeństwa, a pobudzenie z zablokowanej energii wciąż o nim alarmuje, człowiek szuka na zewnątrz tego, co odczuwa we wnętrzu. Racjonalna kora mózgowa stara się zawsze znajdować uzasadnienie tego stanu. Zaczynamy obwiniać rodziców, współmałżonka, dzieci, przyjaciół, szefa, współpracowników, pogodę, gospodarkę, mechaników, urządzenia, wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne, tylko po to, żeby chociaż na chwilę znaleźć wytłumaczenie niepokoju czy lęku, który nas wciąż ogarnia.

Gdy nie wiesz, co się z Tobą dzieje

Może strach opuszcza nas na chwilę, kiedy wydaje się, że przyczyna została znaleziona, bo przecież mąż nie wyniósł śmieci, dziecko jest wredne i leniwe, sąsiad złośliwy, a szef głupi. Ale kiedy okazuje się, że wykrzyczenie złości na cały świat wcale nie poprawia samopoczucia, lęk pogłębia się jeszcze bardziej, gdyż jest jeszcze bardziej przerażający, a dołącza do niego ludzki wstyd z powodu niewłaściwego zachowania. Spirala lęku ciągle się nakręca. Rośnie irytacja z powodu nieskuteczności podejmowanych działań. Silne i niedające się kontrolować impulsy wewnętrzne powodują wrażenie wpadania w obłęd, którego nikt z zewnątrz nie potrafi zrozumieć. Tym bardziej osoba straumatyzowana nie jest w stanie pojąć, co się z nią dzieje. Aktywne odczucie ciągłego zagrożenia śmiercią wywołuje wszechogarniający strach i przerażenie. Ci ludzie utkwili w momencie decydującym o życiu lub śmierci. Często towarzyszy temu bardzo silne pobudzenie fizyczne i psychiczne. Nic nie przynosi ulgi.

Rozładowywanie emocji poprzez uzależnienia i kłótnie

Człowiek jest gotów zrobić wszystko, aby chociaż na chwilę pozbyć się paraliżującego uczucia lęku. A gama dostępnych sposobów jest dość szeroka. Można zacząć się objadać, narkotyzować, pić alkohol do utraty przytomności. Można wybrać jakąś formę autoagresji jak okaleczanie się, nacinanie ciała, zadawanie sobie bólu albo jakąś formę agresji skierować przeciw komuś innemu, np. słabszemu od siebie dziecku czy zwierzęciu. Człowiek będzie próbował czegokolwiek, co chociaż na chwilę pozwoli odwrócić uwagę od wszechogarniającego przerażenia. Część osób wejdzie w różne interakcje społeczne mające rozładować nagromadzone emocje.

Bohater naszej opowieści o Czarnym Czwartku wybrał właśnie tę opcję poradzenia sobie z obezwładniającymi uczuciami. Był świetnym fachowcem. Trzydzieści lat temu miał uprawnienia inżynierskie. Szybkimi krokami wkraczała do Polski wielka transformacja ustrojowa. Energiczni ludzie mogli bardzo szybko osiągnąć sukcesy biznesowe. Jan skorzystał ze wszystkich okazji, które pojawiały się na jego drodze. Założył firmę, która rozrosła się nadspodziewanie dobrze w ciągu kilku lat intensywnej pracy i starań.

Hiperaktywność i pracoholizm

Nie odpoczywałem w ogóle – powiedział Jan, kiedy minęło kilkanaście minut od zaprezentowania mi mokrej koszuli. – Miałem tyle energii, że ciągle musiałem coś robić. Nawet nie spałem za wiele. Czasami nie spałem kilka nocy z rzędu, tyle się działo. Rozwinąłem wielki międzynarodowy biznes. Zarabiałem mnóstwo pieniędzy. Kupowałem nieruchomości, linie produkcyjne, byłem tytanem pracy. Żona zajmowała się domem i dziećmi. Ja nie miałem z nimi za wiele wspólnego z powodu braku czasu. Ta hiperaktywność trwała kilka lat. I nagle wszystko zaczęło się psuć. Licencjodawcy wypowiadali umowy. Kontrahenci przestali płacić. Nie byłem w stanie wszystkiego pilnować. Pracownicy zaczęli oszukiwać. Zajmowałem się już tylko pisaniem pozwów do sądów. Teraz czas spędzałem głównie u prawników. Musiałem walczyć o swoje. Sam zacząłem intensywnie czytać książki prawnicze. Prowadziłem wojnę na kilkudziesięciu frontach.

Najpierw rozeszły się pieniądze z firmy. Potem zastawiłem dom. Żona tego nie wytrzymała. Wyprowadziła się z dziećmi do rodziców. Nie pozwoliła mi kontaktować się z nimi, mówiąc, że zwariowałem. Potem odwrócili się ode mnie moja mama i brat, twierdząc, że chcę wyciągnąć od nich pieniądze na toczenie tych jałowych sporów. Zostałem sam. Sprawy ciągle się toczą. Niektóre od ponad piętnastu lat. Wciąż któraś strona się odwołuje. Sam piszę uzasadnienia i odwołania, prowadzę całą korespondencję, sam się bronię i oskarżam. Ciągle jestem zajęty. Nie mam czasu na sen, bo albo muszę coś doczytać, albo coś napisać. Potrzebuję pieniędzy, ponieważ chcę wynająć prywatnych detektywów, żeby zlokalizowali majątki ludzi, którzy winni mi są pieniądze.

Wyparte wspomnienia, czyli skąd biorą się życiowe trudności

– Znalazłeś się w trudnej sytuacji – przerwałam jego wywód, gdy zauważyłam, że wyskoczył z poprzedniego rozładowującego procesu i próbuje wciągnąć mnie w grę we współczucie, użalanie się czy litość. – Opowiedz mi, co ważnego wydarzyło się przed tym, kiedy sprawy zaczęły przyjmować zły obrót.

– Nic istotnego nie kojarzę – odpowiedział bez zastanowienia.

– Kto umarł w tamtym okresie? Ponieważ coś takiego strasznego miało wtedy miejsce. Pamiętasz? Jan zbladł, zastygł w fotelu. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął rozdzierająco szlochać. Żeby nie wrócił do wciągającego wiru traumy, poprosiłam, by popatrzył na mnie, postarał się oddychać i jeszcze raz zajrzał w głąb swojego ciała. Powinien zlokalizować wspomnienie i skontaktować je z emocjami. Po kilku minutach zaczął się trząść. Opowiadał o śmierci swojej ukochanej babci. Ona była jedyną osobą, która naprawdę go kochała i zajmowała się nim. Była jedyną osobą, która go SŁUCHAŁA. Wykrzyknął to ostatnie słowo na całe gardło i znowu się rozpłakał. Dla wyjaśnienia, jego płacz nie był już rozpaczliwy. Był spokojny jak wiosenny deszcz. I życiodajny, ponieważ teraz dopiero Jan zrozumiał całą układankę.

Relacja Jana cz. III

– Kiedy spadłem pod przewrócony wagon i trochę otrząsnąłem się z szoku, ogarnęło mnie coś otumaniającego i obezwładniającego. Nie wiem, ile czasu rozglądałem się, stojąc na nasypie z głową wsuniętą przez okno. Właściwie nie pamiętałem nic poza tą kobietą w kałuży krwi z siatką z zakupami w ręku i tym chlebem. Teraz, kiedy zajrzałem do środka siebie, przypomniało mi się, jak wyskoczyłem spod tego wagonu. Z budynku obok zaczęli wybiegać pracownicy kolei. Pojawili się policjanci i strażacy.

Wszyscy stawali pod pociągiem i podtrzymywali go rękami, żeby nie upadł. Ktoś wymyślił taką głupotę, a inni zaczęli robić to samo zachęceni jego wezwaniami do pomocy. Boże, co za bezmyślni ludzie. Przecież wagon jest tak ciężki, że żadna liczba ludzi zgromadzonych pod nim nie da rady go podtrzymać. Patrzyłem na słup trakcyjny, czy wytrzyma napór. Tak strasznie zacząłem bać się o życie tych ludzi, którzy wbiegali i wpełzali pod wagon. Krzyczałem, żeby tego nie robili, ale nikt nie słuchał.

Gdy nie ma kto Cię wysłuchać

Zaczęły przyjeżdżać karetki pogotowia. Ktoś w fartuchu podszedł do mnie, zapytał, czy nic mi nie jest, a kiedy odpowiedziałem, że jestem cały i zdrowy, kazał mi iść do domu, żebym nie przeszkadzał w akcji ratunkowej. Poszedłem więc. Wsiadłem do autobusu i dojechałem do domu. Kiedy otworzyłem drzwi, wszyscy siedzieli przed telewizorem, coś oglądali. Chciałem im opowiedzieć o wypadku, ale najpierw żona, potem syn zaczęli uciszać mnie ze zniecierpliwieniem, bo przeszkadzałem im oglądać jakiś program. W ogóle mnie nie słuchali.

We mnie wszystko się gotowało i nieruchomiało jednocześnie. Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Usiadłem z nimi przed telewizorem i gapiłem się w ekran. Poszedłem spać, a rano następnego dnia, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, udałem się do pracy. „Nic ci się nie stało, więc chyba nie było tak strasznie”– skomentował ktoś ze współpracowników. Z nikim już po tym komentarzu nie próbowałem rozmawiać. Wróciłem do niby-normalnego życia i zacząłem hiperintensywnie pracować. Byle tylko niemieć chwili spokoju i nie myśleć o tej kobiecie, siatce i chlebie.

Co się stało z Janem – tydzień po terapii traumy

Jan zadzwonił do mnie tydzień po tym spotkaniu. Zaprosił mnie na kawę. Kiedy weszłam, już tam był. Zapytałam, czy coś mu zamówić i przynieść, ale on wstał i odrzekł: – Nie, dziękuję. Dziś ja się tym zajmę.

Uwielbiam dżentelmenów starej daty. Usiadłam wygodnie i czekałam. Jan uwijał się jak fryga, na stoliku pojawiła się najpierw kawa, potem ciasteczka. Zapytał, czy chcę wodę albo sok, bo on chętnie pójdzie po coś jeszcze. Nie wiedziałam, o co chodzi. Aż po kilku przejściach dookoła stolika zapytał, czy ja naprawdę nic nie widzę. Uderzyło mnie to pytanie, bo mam wrażenie, że zauważam i widzę więcej niż inni. Chciałam obruszyć się na niego, ale nie zdążyłam, bo Jan rozradowany jak małe dziecko chodził, kucał, podskakiwał to na jednej, to na drugiej nodze i podśpiewywał jakąś melodię. – Czy ty tego nie widzisz? Naprawdę? Zobacz, jak ja chodzę. Całkiem normalnie. – Podbiegł do mnie w podskokach, przytulił i powiedział: – Dziękuję ci.

Co się stało z Janem – pół roku po terapii traumy

Po mniej więcej pół roku od naszej wspólnej pracy w kawiarni Jan zadzwonił z nowinami. Powiedział, że jego życie uległo całkowitej zmianie. Większość procesów sądowych ciągnących się od kilkunastu lat i pochłaniających mnóstwo energii i pieniędzy, zakończyło się. Niestety nie po jego myśli. Mimo to wydawał się zadowolony. – Mam wrażenie – mówił – że kiedyś sam zaogniałem wszystkie spory i nie chciałem, żeby się kończyły. Bez wątpienia miałem nadzieję, że odzyskam pieniądze, ale już od dawna przeczuwałem, że nic nie wywalczę.

Mimo to trwałem w stanie najwyższej gotowości, kłóciłem się, przedstawiałem swoje racje, pisałem i odwoływałem się bezustannie. Sądy wyprodukowały przeze mnie setki albo tysiące tomów akt. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym odpuścić albo że jakakolwiek wina mogłaby leżeć po mojej stronie. Ostatnie miesiące przyniosły zmianę w moim postrzeganiu tego, co dzieje się wokół. Mogłem przystanąć i jakby z boku spojrzeć na to, co robię. Oceniłem siebie bardzo surowo jako stuprocentowego wariata. Zmarnowałem tyle czasu. Zepsułem stosunki rodzinne. Zrujnowałem przyjaźnie. Straciłem wszystko i nie zyskałem nic.

Odpuść a sprawy same się poukładają

Teraz powoli naprawiam, co tylko się da. Przyjąłem pracę dużo poniżej moich kwalifikacji, tak jak radziłaś, byle wyjść do ludzi. Ale pewnego dnia w firmie, w której byłem stróżem, zdarzyła się awaria i umiałem naprawić to, co się zepsuło. Umiejętności nie znikły, a uprawnieniami nie wygasły, więc mogłem to zrobić. Właściciel zaproponował mi pracę konserwatora urządzeń na terenie zakładu z bardzo pokaźną pensją. Ponieważ polubiłem to miejsce i ludzi z radością ją przyjąłem.

Co więcej, stosunki z rodziną też się poprawiają. Mama zaprosiła mnie kilka razy na obiad, a wczoraj zadzwoniła córka, z którą nie miałem kontaktu od paru lat. Wszystko się dobrze układa. A najlepsze jest to, że umarł mój największy dłużnik, ten, który zlecił mi pracę jako podwykonawcy i nigdy nie zapłacił. Żadne wyroki sądowe nie pomagały, bo dawno ogłosił bankructwo, ale ja i tak walczyłem. A jak odpuściłem, to on po prostu dostał udaru i umarł. Może jestem złym człowiekiem, ale bardzo się ucieszyłem, że jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie i że jej doczekałem. Niewątpliwie, wszystko jest tak, jak mówiłaś – odpuść, a sprawy same się poukładają.

Terapia traumy a sesja Mapy Życia

I tak właśnie jest. Ludzie, którzy do mnie przychodzą, często spodziewają się fajerwerków, spektakularnego widowiska, natychmiastowego uzdrowienia w towarzystwie czegoś niesamowicie efektownego, np. chusteczek higienicznych zamieniających się w motyle, albo chcieliby, żeby z kątów wyskakiwały tłuste zające i mówiły ludzkim głosem. Tymczasem, szczególnie jeśli jest to zwykła sesja (jak w przypadku sesji terapii traumy u Jana), bez zmiany częstotliwości, bez oglądania poprzednich wcieleń, kontaktowania się z bliskimi zmarłymi i korzystania z pomocy Istot Świetlistych czy Boga, jest to mozolne rozgrzebywanie historii swojego życia i w razie potrzeby życia swoich przodków.

Pamiętaj, że sesja Mapy Życia, której zapisy przeczytasz w książce kilka minut, zajmuje w rzeczywistości od dwóch do sześciu godzin, a nawet dłużej. Jest to ogromne emocjonalne, fizyczne i duchowe przeżycie, pełne płaczu, śmiechu, krzyku i całej gamy wyrażania uczuć. A po skończonej sesji przychodzi czas na pracę własną – przyjemne, ale wyczerpujące bycie uważnym i pozwalanie, żeby rzeczy działy się same.